Netflix Polska – The Siege of Jadotville / Oblężenie Jadotville (2016) – recenzja
The Siege of Jadotville / Oblężenie Jadotville (2016) to drugie podejście Netflixa do formuły dramatu wojennego – lecz zupełnie inne niż sugestywny Beasts of No Nation (2015). Tym razem mimo historii opartej na faktach, ton jest zdecydowanie lżejszy. Czy to źle – przekonajcie się sami, czytając naszą krótką recenzję.
Za oś fabularną filmu posłużył relatywnie nieznany widzom konflikt kongijski, mający miejsce w latach 1960-1965. Konkretnie – nieudana interwencja wojsk ONZ. Wszystko w sosie zimnej wojny i międzynarodowej polityki. Nie spodziewajmy się jednak dogłębnych analiz. To jedynie tło dla tytułowego oblężenia bazy wojskowej w Jadotville – zapomnianego starcia między oddziałem żołnierzy Irlandzkich pod banderą ONZ z przeważającymi siłami najemników kongijskiego uzurpatora Moisego Czombe. A jest to historia niczego sobie, to przyznam od razu. Scenariusz pisze się sam, szczególnie, że 150 lekko uzbrojonych żołnierzy Irlandzkich stawiało zacięty opór swoim adwersarzom przez 6 dni, ponosząc minimalne straty. Jeśli jeszcze nie brzmi to imponująco, to dodajmy fakt, że siły najemników liczyły wedle szacunków od 1000 ludzi wzwyż. Jedno jest pewne, bitwa pod Jadotville to niezły materiał na film. Szczególnie teraz, gdy losy żołnierzy „odkurzono” po latach przemilczeń.
Filmowe Oblężenie Jadotville od razu przybiera znany widzom schemat – narracja z offu wyjaśniająca sytuację, główny bohater i jego pożegnanie z żoną przed wyjazdem na misję, oklepane i kliszowe dialogi. Spośród migających nam przed oczami twarzy żołnierzy z kompanii „A” nie zapamiętamy nikogo prócz dwójki dowodzących – granego przez Jamiego Dornana (znany z „Pięćdziesiąt Twarzy Greya”) Komendanta Pat Quinlan’a oraz sierżanta Jacka Pendergasta (w tej roli Jason O’Mara). Na drugim planie, solidny występ prezentuje Mark Strong, jako antagonistyczny reprezentant ONZ odpowiedzialny za misję w Kongo. Wybitnych kreacji brak, ale w scenariuszu nie ma wiele miejsca na aktorskie popisy. Tak czy inaczej, nikt nie przeszarżował ani nie przysnął – a to już coś.
Po dosyć standardowym i „ogranym” pierwszym akcie, przystępujemy do samej bitwy, która … nie zachwyca. Zapomnijmy o charakteryzowaniu kolejnych postaci. Od tego momentu czeka nas wyłącznie strzelanina, przerywana z rzadka politycznymi wstawkami z udziałem postaci Marka Stronga. Nie zrozumcie mnie źle, znajdziemy tu wszystkie składniki, które odpowiednio budują napięcie. Rosnąca stawka konfliktu, dramatyzm braku zaopatrzenia, uczucie pozostawienia przez dowództwo – wreszcie braki amunicji, „nieuczciwe” zagrywki przeciwnika, a nawet finałowy (prawie) „ostatni bastion”. To wszystko dobrze ze sobą współgra, ale brzmi i wygląda niezwykle znajomo. Jednocześnie, film nie wybija się ponad przeciętność na żadnym polu – montażu, muzyki czy aktorstwa. Jakimś cudem, twórcom udało się oprawić ten zapomniany konflikt w bardzo znane kinomaniakom ramy. I mimo, że reżyser ma licentia poetica, zdecydowano się na sporą wierność historii – kosztem mniejszej widowiskowości. Po seansie nie czułem rozczarowania, a lekki niedosyt.
I byłbym wtedy gotów na skrytykowanie Oblężenia Jadotville w o wiele większej mierze, ale pominąłbym jeden bardzo ważny aspekt. Otóż, sam film być może zasługuje na szkolne 3 z minusem, lecz zyskuje nową jakość w momencie gdy prześledzimy prawdziwą historię żołnierzy z kompanii „A”. Fakt, że bohaterskich wojaków potraktowano jak tchórzy, a sprawę bitwy zatuszowano – nadaje produkcji Netflixa inny wymiar. Co prawda, rząd Irlandii zrehabilitował żołnierzy, ale uczyniono to dopiero w 2005 roku – tak czy inaczej, ich historia nie została jeszcze opowiedziana światu w odpowiedni sposób.
Tak, Oblężenie Jadotville to do bólu standardowy film wojenny, zrealizowany solidnie, bez fajerwerków… ale oddaje hołd zapomnianym bohaterom i „odkurza” historię. Za to należy się mu zdecydowany plus, a nawet naciągniecie oceny końcowej. Być może zagorzali fani filmów wojennych będą zawiedzeni „lekkim” klimatem i stonowaną przemocą w scenach batalistycznych. Dla reszty widzów, Oblężenie Jadotville to kawał przyzwoitego kina wojennego.
“Jako ciekawostkę można jeszcze przywołać tu jedno wydarzenie. Pod koniec roku 1961 Katanga postanowiła utworzyć własne, regularne siły lotnicze. Organizację i dowodzenie lotnictwem powierzono Janowi Zumbachowi, pilotowi słynnego dywizjonu 303. Ściągnął on używane samoloty, polskich pilotów i mechaników i przez krótki okres dowodził siłami powietrznymi Katangi. Wkróce jednak lotnictwo ONZ (Szwedzi konkretnie) zniszczyli cały sprzęt a Zumbach i reszta Polaków uciekła do Angoli.”
Trochę przykro dowiedzieć się, że nasz bohater(rzy), pomagał(li) mordercy i samozwańczemu tyranowi 🙁
Tia..a wróg Katangi czerwony Lumumba, którego wspierali militarnie sowieccy komuniści był gołąbkiem pokoju. Historia nie jest czarno-biała.
Nawet nie zająknęłam się o Lumumbie. Gdy jeden i drugi jest krwawym dyktatorem, to nic nie zmienia faktu, że nasi piloci latali dla jednego z nich. Dyktator to dyktator.
Rewlacyjny film. Jeden z lepszych jakie widzialem w zyciu jesli chodzi o kino wojenne.
No dobra przekonałeś mnie