Czarne lustro – recenzja czwartego sezonu
Czwarta odsłona Czarnego lustra to uczta składająca się z dramatu, sci-fi, romansu, kryminału, postapo survivalu i thrillera. Choć z osobna nie każde z tych dań mile łaskocze serialowe podniebienie, to całość pozostawia po sobie na tyle dobre wrażenie, że i tak chętnie wrócimy do tego lokalu.
„Trudno sobie wyobrazić szczęśliwą przyszłość, ale musimy próbować”…
…głosi jedno z haseł promujących nowy sezon serialu. Nie dajcie się jednak zwieść, 29 grudnia nowa antologia postara się, byście ponownie stracili wiarę w lepsze jutro. Niemal każdy z odcinków niesie ze sobą jakiś dramat, niektóre jednak dostarczają o tyle pozytywne zakończenie, że po zbrodni następuje kara. Jedynym epizodem, w którym nie mamy do czynienia z brutalną przemocą czy morderstwami, jest ten o miłości. Właśnie dlatego, że traktuje o zatraceniu pewności i oddaniu sztucznej inteligencji kwestii wyboru partnera, jest też najbardziej zbliżonym do spełnienia w rzeczywistym świecie scenariuszem. Tak naprawdę to najmniej futurystyczny obraz, bo aplikacje randkowe i algorytmy próbujące znaleźć drugą połówkę już istnieją, tu zostały jedynie wzniesione na wyższy poziom. Pozostałe części to już technologie jutra pełną gębą, zatem choć ich dosadna zawartość porusza, to nie wywoła uczucia niepokoju i refleksyjnej obawy, że wkrótce przyjdzie nam zmierzyć się z podobnymi zagrożeniami. Wszystko i tak sprowadza się do demonów drzemiących wewnątrz każdego z nas, a kolejne wynalazki będą o tyle niebezpieczne, że dostarczą nowych furtek, którymi owe czarty będą mogły wydostać się na powierzchnię. W momencie uniesienia człowiek może być dla człowieka zagrożeniem dysponując wyłącznie gołymi pięściami, a niekiedy i zaledwie słowami. Kilka nowych zabawek może, ale nie musi tego zmienić.
Arkangel
Aniele, stróżu mój
Ty zawsze przy mnie stój
Choć już w pierwszych minutach odcinka ma się przeświadczenie, że zaraz wydarzy się jakaś tragedia, to twórcy „najlepsze” zostawili na koniec. Zanim nastąpi wielki finał, obserwujemy kolejne etapy macierzyństwa. Od lat najwcześniejszych, kiedy wystarczy chwila nieuwagi, by dziecko coś przeskrobało… bo ot, jest dzieckiem, a one już tak mają? Dorośli natomiast muszą znaleźć równowagę pomiędzy uważną troską, a uniknięciem nadopiekuńczości. Jak wiadomo, matczyna miłość to jedno z najsilniejszych uczuć. Zatem jak daleko posunie się rodzicielka, by chronić swoją pociechę? Szczególnie, gdy doświadczyła wcześniej traumatycznego przeżycia…? Bardzo możliwe, że przekroczy tę linię rozsądnego wychowawstwa, ograniczy pociesze swobodę, twierdząc, iż sama stanowi dla siebie zbyt duże zagrożenie. Jak zauważa jedna z postaci, kiedyś pozwalano dzieciom być dziećmi i z pewnością nikt z nas w młodzieńczych latach nie chciałby mieć nad sobą marionetkarza. Świat ukazany w tym odcinku pozwala na kontrolę dalece wykraczającą poza blokadę stron z treściami porno.
Oto firma ArkAngel opracowała urządzenie czyniące z dziecka chodzącego drona. Obraz z oczu potomka przesyłany jest w czasie rzeczywistym na tablet opiekuna. Koniec z podkradaniem łakoci czy – o zgozo! – czytaniem artykułów z prasy dla dorosłych pod kołdrą. To jeszcze nie wszystko. Przecież rodzic też musi spać oraz pracować, nie zawsze jest w stanie sprawdzić czym tym razem szkodzi sobie maluch, co widzi, a nie powinien. Z myślą o takich sytuacjach wprowadzono filtr. W momencie strachu czy podniecenia człowiek generuje określone impulsy, które system jest w stanie wykryć, a następnie zniekształcić postrzegany obraz, tak by na przykład zamiast cycuszków dziecko zobaczyło plamę. W chwili szczególnego natężenia negatywnych emocji, na kontrolnym ekranie wyświetlany zostaje komunikat. Odejmując te wszystkie widoki, być może niekorzystne na wczesnym etapie, ale nieuniknione w dalszym życiu, pozbawiamy dziecka instynktu samozachowawczego. Co innego, jeśli młokos boi się szczekających psów za płotem. Wtedy zamazanie czworonoga nie ma większego znaczenia. Gorzej, gdy sierściuch pojawi się na ulicy, a w oczach smyka jawił się będzie jako niegroźna pikseloza. Bohaterka zdaje się nie dostrzegać tej drugiej strony medalu, co odbije się na jej córce. Resztę tej mocnej historii o relacji matki z córą poznajcie sami.
To co można uznać za plus tego epizodu, to fakt, że rzeczywiście posiadanie większej kontroli mogłoby pewnie uchronić niejednego szkraba przed zrobieniem sobie krzywdy. Ponadto, technologia pozwala w porę wyciągnąć dziecko ze złego towarzystwa. Jest więc tutaj jakaś namiastka moralnej niejednoznaczności, choć środki zastosowane w tej wizji są też na tyle przejaskrawione i radykalne, że większość widzów opowie się po stronie maluchów i bardziej beztroskiego dzieciństwa. Z rodziną dobrze wygląda się tylko na zdjęciu, w lustrzanym odbiciu już niekoniecznie…
USS Callister
„Mam nadzieję, że nikomu z Was nie spieszy się zbytnio do domu… Gwiezdna Flota zdecydowała, że jesteśmy gotowi, by rozpocząć naszą misję.”
Kolejny – moim zdaniem – udany odcinek, poświęcony jest wirtualnej rzeczywistości na sterydach, a zarazem stanowi wariację na temat Star Treka. I trzeba przyznać, że jest to nie tylko dobra odsłona Czarnego lustra, ale też całkiem niezły klon kultowego sci-fi. Historia ukazuje piekielnie zdolnego informatyka, jak to zazwyczaj w takich opowieściach bywa – pomimo ponadprzeciętnej inteligencji – popychadła i obiektu żartów. Za dnia zwykły, nieśmiały nerd, po pracy przywdziewa uniform kapitana statku USS Callister dzielnie i żelazną ręką dowodząc oddaną załogą. Z pozoru niewinna zabawa oczywiście kryje za sobą coś więcej, niż stworzenie kilku avatarów na podobieństwo znajomych i wrzucenie ich do świata The Sims w kosmosie.
Epizod wypełniony efektami specjalnymi w znacznie większym stopniu niż pozostałe stanowi bardzo dobre urozmaicenie sezonu i jest ciekawą propozycją nie tylko dla fanów tej produkcji, ale także dla miłośników space opery, wyczekujących kontynuacji Star Trek: Discovery.
Crocodile
„Wystarczy jeden zły dzień…”
– powiedział kiedyś arcywróg Batmana Joker. Wokół podobnej zasady zdaje się być zbudowana fabuła „Krokodyla”. Obserwujemy bowiem jak jedno feralne wydarzenie z życia, jedna zła decyzja, potrafią zmienić człowieka. Zmagania, by ratować rodzinną przyszłość po powrocie koszmaru z przeszłości. Niestety, choć historia jest wiarygodna, to przy okazji też przewidywalna aż do lekkiego twistu na samym końcu, którego mniej uważni widzowie mogliby się nie spodziewać, choć znajdą się pewnie i bystrzacy, którzy finału się domyślą. Jak na Czarne lustro, jest to także jeden z bardziej moralnie oczywistych epizodów.
Hang the DJ
„Przed systemem musiało być dziwnie”
Żeby była jasność. Kobiety są tak skomplikowanymi istotami, że nawet najpotężniejsze komputery przeszłości nie przetworzą tylu sprzecznych informacji. Co za tym idzie, odcinek traktujący o algorytmie dobierającym partnerki i przygotowującym ostateczne powiązanie jest z miejsca większym sci-fi niż Star Trek. Ten oryginalny Star Trek,a nie opisywany wcześniej odcinek Czarnego lustra.
Wraz z tą częścią antologii wkraczamy do rzeczywistości sztucznej inteligencji decydującej za singli, z kim mają się spotkać. Podczas takich ustawianych randek system zbiera najróżniejsze informacje o użytkownikach. Nie jest przewidziana możliwość, aby już pierwsza, testowa para według SI była sobie pisana. Spotkania mają miejsce na zamkniętym, sztucznie wyglądającym obszarze, niczym z seriali „To nie jest moje życie” czy „Westworld”. Co więcej, na miejscu obecni są także strażnicy, dbający, by wszystko odbywało się zgodnie z wolą wirtualnej trenerki. Jeśli ktoś za bardzo przywiąże się do tymczasowego partnera, to może liczyć na zostanie popieszczonym nie przez niego, a paralizator. Związek próbny może być liczony równie dobrze w godzinach, jak i… latach.
Poczucie obowiązku wypełnienia przydziału jako zadania sprawia, że ludzie widują się na zasadzie bo tak trzeba. Dzięki temu pozbawieni są typowych wątpliwości nieśmiałych osób, strachu przed nieznanym. Dlatego też, jedna z nich, wręcz nie może się na dziwić, jak kiedyś potrafiono radzić sobie bez takiej pomocy. Jak wspominałem na początku tekstu, jest to najbardziej wiarygodna opowieść.
Metalhead
Zzzz
Przyszedł czas na najgorszy w moim odczuciu epizod tego sezonu. Utrzymany w czarno-białych barwach, surowy obraz o ucieczce człowieka przed zabójczym robo-pieskiem. Co prawda do samego końca stawka jest wysoka, więc teoretycznie powinno się odczuwać napięcie, ale o dziwno ja się wynudziłem. Jak na ten serial, rozczarowuje również płytkość całości. Oczekiwałem czegoś więcej niż zwykłej zabawy w kotka i myszkę.
Black Museum
„Jak długo może trwać szczęście…?”
Ostatnia historia składa się z trzech mniejszych i sprawdzają się zarówno każda z nich pojedynczo, jak i całokształt. Znowu mamy do czynienia ze wstrząsającymi ludzkimi dramatami i trudnymi decyzjami. Podróżniczka zatrzymuje się w tytułowym Czarnym muzeum, w którym zgromadzone zostały przedmioty powiązane ze zbrodniami. O trzech takich atrakcjach właściciel-przewodnik opowiada bohaterce. Nie są to bajeczki, które chciałoby się usłyszeć na dobranoc. Najlepiej zobaczyć to od deski do deski samemu. Jest okaleczanie, podwójny orgazm, wyłączanie żony pilotem, tortury. Odcinek ten obejrzałem jako ostatni i był to mocny, zapadający w pamięć akcent.
Czarne lustro IV dostępne będzie w serwisie Netflix od 29 grudnia 2017 roku.
KOMENTARZE: