Mercy (2016) – recenzja
Są momenty w których pisząc recenzję, chciałbym mieć ją najszybciej za sobą. Zazwyczaj nie chodzi wtedy o dzieło, które mógłbym określić jako dobre. Niestety, nowy original Netflixa trafia idealnie w schemat filmów, które nie znoszę – zaczyna się obiecująco, a kończy sromotnym rozczarowaniem.
Mercy to obraz który zasługuje tylko na topór kata, bez krzty tytułowego miłosierdzia…
Jednego nie mogę odmówić reżyserowi – “Miłosierdzie” zaczyna się jak każdy porządny thriller. Przy łóżku umierającej kobiety, zbierają się jej czterej synowie. Szybko w dyskusjach mężczyzn pojawia się kwestia sporego spadku i kto odziedziczy go po śmierci matki. Fabuła kreślona jest oszczędnie, a widzowi pozostawia się miejsce na interpretację wydarzeń czy zachowań bohaterów. W powietrzu wisi atmosfera niepokoju i tajemnicy. Czuć, że czegoś o protagonistach nie wiemy, czuć, że brakuje paru elementów układanki. Gdy dwoje braci nagle znika, a dom atakują zamaskowani napastnicy – sprawy naprawdę się komplikują. Czy ktoś z rodzeństwa chce przedwczesnej śmierci matki? Czy może jest to osoba trzecia? Jakie naprawdę są motywy bohaterów? I mniej więcej do połowy czasu ekranowego, Mercy jawi się jako film interesujący, choć nie odkrywczy. Udaje mu się nawet uczynić z pospolitych „bandziorów w maskach” naprawdę niepokojących przeciwników. To zasługa paru naprawdę udanych ujęć – być może na granicy tanich „jump scare’ów”, ale jednak są one efektowne. I gdy już byłem pewny, że film potoczy się dalej znaną, ale sprawdzoną drogą … Twórcy decydują się na zupełnie niezrozumiały zabieg.
Mniej więcej w kulminacji pierwszego ataku na zabarykadowany dom – film zatrzymuje się w miejscu. Miarowo rosnące tempo znika w jednej sekundzie. Reżyser decyduje się retrospekcyjnie wrócić do początku dnia, tym razem ukazując całe zajście z perspektywy antagonistów. Należy uświadomić sobie, że przez kolejne 30 minut oglądamy drugi raz te same wydarzenia. I gdyby nowa perspektywa wnosiła coś szczególnie interesującego do fabuły filmu – można by było przymknąć oko. Niestety, zawarte w tej sekwencji szczegóły jedynie bardziej gmatwają fabułę i jak się finalnie okazuje, jedynym ich celem jest „twist” ujawniający tożsamość zamaskowanych napastników. Coś co można by zostawić na koniec filmu i jednocześnie nie niszczyć jego tempa, prawda? I nie chce tutaj zdradzać zbyt wiele z fabuły, jeśli ktoś z was, drodzy czytelnicy, zdecydowałby się na seans… ale to jedynie przedsmak scen finałowych. Mercy ostatecznie obraca wszystkie przewidywania widza do góry nogami, a kolejny „twist” pozostawia na twarzy jedynie grymas. I jeśli jesteście wielbicielami zaskakujących historii, nawet wy pokiwacie głową z niesmakiem. Zakończenie, podsumował bym jednym zdaniem – Ale tego się chyba nie spodziewaliście, nie?
Owszem, nie. I gdy przemyślę fabułę filmu na „chłodno” – gdyby nie dziwna budowa historii, chaotyczny montaż i wręcz maniakalna chęć zaskoczenia widza… Może skończyło by się inaczej.
„Twisty” nie działają. Dlaczego? To proste – na życzenie reżysera. Wszystkie, ale to kompletnie wszystkie postaci w filmie to wydmuszki. Celowo, by tak naprawdę nie poznać ich złych czy dobrych intencji – w ten sposób, do ostatnich momentów w filmie nie wiemy kto naprawdę jest postacią pozytywną, a kto negatywną. Niestety, przeszkadza to w jakimkolwiek zaangażowaniu widza w oglądane sceny. Wszystko co dzieje się na ekranie „spływa” po nas, a wręcz wywołuje odruch ziewania. Mercy staję się do bólu przekombinowany i na siłę „pomysłowy”. Im dalej w las, tym mniej wiarygodne wydają się motywacje postaci, tym mniej prawdopodobne wydają się następujące po sobie wydarzenia.
Ja natomiast, oglądając napisy końcowe, żałuję, że twórcy nie poszli śladem np. innego netflixowego thrillera („Hush”) i nie zaprezentowali prostszej, ale bardziej przemyślanej historii.
Mercy nie sposób polecić. Nawet jeśli w deszczowy wieczór chcecie obejrzeć cokolwiek, byle by zabić nudę. Mercy nie ma żadnych pozytywnych walorów, a fakt, że pierwsza część filmu daje nadzieję na coś lepszego, zupełnie nie ma znaczenia gdy przebrniecie do smutnego końca.
KOMENTARZE: