Seria Niefortunnych Zdarzeń – recenzujemy pierwszy sezon!
Seria Niefortunnych Zdarzeń, pióra Daniela Handlera (pod pseudonimem Lemony Snicket) święciła szczyt popularności mniej więcej w tym samym czasie co Harry Potter. To jednak zgoła inna literatura niż przygody czarodzieja w okularach. Absurdalna, nie szczędząca czarnego humoru opowieść o trójce sierot i chętnego na ich rodzinny majątek Hrabiego Olafa ma jednak coś wspólnego z magicznym światem J.K Rowling. To książki nie tylko dla dzieci. Barwne, napisane z polotem, wręcz z błyskotliwym zacięciem. Poruszające ważne tematy, uniwersalne w przekazie.
Chłopiec, który przeżył szybko znalazł swoje miejsce na dużym ekranie – na przygody Wioletki, Klausa i Słoneczka też nie trzeba było długo czekać. Hollywoodzka adaptacja z 2004 roku to udane dzieło, a rola antagonisty przypadła samemu Jimowi Carreyowi. Niestety, kontynuacja „Serii Niefortunnych Zdarzeń” ugrzęzła we wczesnych fazach produkcji. Czas mijał, młodzi aktorzy podrośli, szanse na zekranizowanie kolejnych książek malały drastycznie. Wreszcie, po latach, prawa do serii uzyskał Netflix. Nowa adaptacja, nadzorowana przez samego autora książek, a także doświadczonych hollywoodzkich producentów była wręcz przeznaczona do sukcesu.
Pytanie brzmi – czy oczekiwania zostały spełnione ?
Wioletka, Klaus i Słoneczko to trójka niezwykle bystrych dzieciaków. Ich beztroskie życie przerywa jednak tragiczny wypadek – rodzice rodzeństwa giną w pożarze, a oni sami trafiają w ręce bezwzględnego krewnego, Hrabiego Olafa. Złoczyńca ma na celu jedynie uzyskać dostęp do pokaźnej fortuny sierot, ale póki najstarsza z nich, Wioletka, nie osiągnie pełnoletności – fundusze są zamrożone. Tak zaczyna się historia, a musicie wiedzieć, drodzy czytelnicy, że Seria Niefortunnych Zdarzeń ma w rękawie niejednego fabularnego asa!
Pierwsze co natychmiast rzuca się w oczy, to piękne, gotyckie sety. Scenografia tętni szczegółami, a żywe kolory krzyczą z ekranu niczym z hiperrealistycznego płótna. Cudowne, acz dziwaczne, groteskowo realne – jak proza Lemonego Snicketa. Te pierwsze chwile z serialem to swoisty test dla widza. Niektórzy momentalnie odnajdą się w tym dziwacznym klimacie, który ociera się o pretensjonalny, igra z widzem i łamie czwartą ścianę. Innym od razu przyniesie to na myśl nowoczesne animacje dla dzieci, nurzające się w absurdzie tylko dla efektu „bycia dziwnym”. I oczywiście widz musi mieć odpowiednią wrażliwość by wszystkie te ciężkostrawne elementy przełknąć… i mnie osobiście przyszło to niezmiernie łatwo. Siłą serialu, oprócz wizualnych wodotrysków jest bowiem duża wierność oryginalnej prozie. A to na tyle dobra literatura, że często, drodzy widzowie, zachichotacie w momentach w których bohaterom do śmiechu by nie było. Czarny, często grobowy humor, to specjalność serialu – potęgowana przez wszechobecny absurd otaczający trójkę sierot.
Na czele kreacji aktorskich mamy Neila Patricka Harrisa, który odnalazł się w roli złowieszczego Hrabiego Olafa. Chociaż wielu uważa, że nie dorasta do pięt postaci stworzonej przez Jim’a Carreya. Oceniając go na tle serialu – wpasował się idealnie i ciężko mu zarzucić cokolwiek. To przykład antagonisty, który jest na wskroś zły, karykaturalnie podły i brutalny… a za każdym razem gdy jest na ekranie, chcemy więcej. Udana rola, która potwierdza wszechstronność Patricka Harrisa i jego wrodzony talent komediowy. Główne kreacje dziecięce nie denerwują, a to już coś. Można by przyczepić się do odrobinę drewnianej Maliny Weissman w roli Wioletki, ale to już było by zwykłe marudzenie. W rolach epizodycznych zobaczymy między innymi Will’a Arnetta i Dona Johnsona, pośród innych naprawdę udanych występów. Aktorsko jest solidnie i z polotem.
Pierwsze 8 odcinków bierze na warsztat cztery z trzynastu książek – kolejne poznamy w już zapowiedzianym drugim sezonie. Czas spędzony z serialem minął mi niespodziewanie szybko, a konwencja wciągnęła jak wir. Otóż, to wciąż jest serial dla młodzieży, zamknięty w wszelkie ramy gatunku. Tym niemniej, technicznie wykonany absolutnie bezbłędnie, a zarazem ciekawy również dla dorosłego widza. Między innymi z powodu barwnego języka, który nie rzadko niknie w tłumaczeniu na polski. Z drugiej strony, nie jeden rodzic wzdrygnie się na myśl o ich pociesze oglądającej serial w którym tak otwarcie mówi się o śmierci, a trup ścielę się niezwykle gęsto (mimo, że bezkrwiście).
I żebym nie piał wyłącznie peanów – Seria Niefortunnych Zdarzeń ma swoje wolniejsze momenty i parę nietrafionych żartów. Konwencja może stać się nieco męcząca, szczególnie pod koniec sezonu, dlatego nie polecam oglądania serialu za jednym zamachem. Każda poszczególna książka serii jest podzielona na dwie części. W takich „dwuodcinkowych” porcjach warto serial oglądać, by docenić kunszt twórców i zarazem nie dać się zmęczyć surrealnej wymowie ich dzieła.
Seria Niefortunnych Zdarzeń to fascynująca bestia. Podobnie jak opowieści o Alicji w Krainie Czarów, przykuwa uwagę chętnych wrażeń dorosłych jak i ciekawskich dzieci. I mimo, że sam serial bardzo często odradza oglądanie, zaznaczając, że na pewno mamy coś pogodniejszego do obejrzenia… Nie warto słuchać tej rady – Seria Niefortunnych Zdarzeń to świetna produkcja, nurzająca się w czarnym humorze i grotesce. I spodoba się nie tylko dzieciom, a również ich rodzicom, oglądającym ukradkiem Adventure Time.
To dziecko grające Słoneczko jest cudne 🙂 ogólnie serial fajny, bardzo klimatyczny. Czekam na 2 sezon.
Najdroższy serial w historii Netflix, ale nie najlepszy, powiedziałbym jak dla mnie średniak.
Zapowiada się nieźle, ale ma też mnóstwo nienalepszych opinii
bardzo specyficzny klimat, nie każdemu się spodoba – mnie się nie spodobał